niedziela, 8 listopada 2009

O sztuce dostawania wpierdolu część druga...

...i w ten oto sposób drogie dzieci udało mi się obłapić rycerza, powalić smoka i zarżnąć królewnę... czy jakoś tak, pamięć już nie ta.

Bitwa 3
IG: Pierdylion chimer, 2 fruwajki, sporo nadzienia, oddział GK z szefem, jakieś hydry czy inne mitologiczne tałatajstwo... W sumie nic szczególnego, gdyby nie facet, który utrudnia wychodzenie z rezerw...
Zaczęło się nieźle, przeciwnik musiał zacząć, schował wszystko do rezerw, więc liczyłem, że zasadzę się na 15-18" od jego krawędzi i będę zjadał co się pokaże na stole. Niestety, wyszła nie ta połowa armii, więc pozostało ustawić się gdzieś w połowie stołu i modlić o szybkie schodzenie reszty, które, nie nastąpiło. Udało mi się taktycznie trochę ugrać, jednak moje szczęście jak zwykle się mnie trzymało - chimery zostały na stole z immobilami i zniszczonymi broniami, jedną wielką i straszną plujkę zamordowałem, udało się nawet wyrżnąć szarych rycerzyków, szło ładnie, ale nie było czym zniszczyć latajek, które przywiozły troopsy na środek stołu, zasłoniły je, a moje scoringi, mocno już uszczuplone, po prostu nie były w stanie się przebić. Wynik końcowy 6:14.

Z przyzwoitym morale poszedłem z chłopakami na piwo. Trzeba przyznać, że w Szczecinie określenie "niedaleko" nabiera zupełnie nowego znaczenia. Piwo jak to piwo, towarzystwo wyśmienite, to i wieczór był udany. Zadowolony i z dobrymi przeczuciami ułożyłem się nieopodal Emerytka i wsłuchany w słowicze chrapanie Kheeda usnąłem jak zabity.

Rano obudziła mnie konieczność udania się do kibelka i na szczęście moje ubrałem spodnie, a nie wybrałem się w stroju wcześnie-ranno-masterowym, bo napotkałem, ku swemu nielichemu zdziwieniu, całą bandę kobitek w wieku 20+... Okazuje się, że biedaczki uczą się także w niedzielę. Trochę rozbity i zdezorientowany poszedłem do Afro, by rozegrać bitwę, skoro zabawy piwne już były za nami.

Bitwa 4
Afro i jego oddział za 1500pkt strzelający z jednego cyklona. Generalnie wilki, z tego co pamiętam, to 2 landki, mały transport, 3 oddziały. Problem tak właściwie leżał tylko w jednym oddziale - termici napakowani 4 bodajże specjalami, którzy robili wszystko, łącznie z praniem i suszeniem bielizny.
Bitwa zaczęła się po mojej myśli. Zeszło mi wszystko na stół co miało, zniosło mnie niewiele, ustawiłem się ładnie półokręgiem, by zamknąć wilczki w pułapce. Afro w odpowiedzi zrobił tylko małe przegrupowanie sił, coś tam postrzelał, po czym wyciągnął swojego szamana, kazał mu wykopać wieeeeeelki dół na środku stołu, a następnie wsadzić tam Kugatha, który najwyraźniej jeszcze spał, bo oczywiście w rzeczoną dziurę został zapakowany. Pozbawiony 300pkt na dzień dobry postanowiłem się zemścić. Wysłałem moje mordercze 96 punktów w postaci dwóch oddziałów płaszczek i rozkręciłem 2 land ridery w jednej turze. Dodatkowo zesłałem na bok sił Afro oddział 15 panienek, który idealnie uzupełnił okrążenie. Afro tak naprawdę zostało rzeczone 1500pkt na środku stołu, coś tam z tyłu, a w okół siedział skarbrand, niedobitki seekerek, 15 demonetek i 2 uszczuplone oddziały fiendów. W tym momencie Afro wyciągnął swojego szamana, poszeptał mu coś do ucha, rzucił kostką i... wygrał grę. Udało mu się odpalić śnieżycę, która sprawiała, że wszystkie moje oddziały są w trudnym terenie. Efekt taki, że inicjatywa połowy jednostek zredukowana została do 1. Cóż więcej mogę powiedzieć... Rzuty Afro mi nie pomogły bynajmniej, gdyż dostając 17 ran na bohaterze odbił 16 (w tym było chyba 7 invów na 4+ do zdania), później nastąpił ogromny wpierdol i wrzucanie do lochu ostatnich demonów. Po bitwie Afro mnie aż przepraszał widząc moje rozgoryczenie, ale niepotrzebnie. Najwyraźniej duchy przodków czuwały nad wilkami tego dnia. Wynik 0:20

Bitwa 5
Z lekką niechęcią powlokłem się na jeden z ostatnich stołów, by zastać tam... Jaro. Mała niespodzianka, która osłodziła mi ostatnią grę. Postanowiliśmy nazwać grę rewanżem za Arenę i takim się okazała. Jaro schował się w kącie, otoczony przez impasy, ja spadłem odrobinkę za daleko, do tego nosiło mnie w złe strony. Demony doczłapały, urwały co się da i... zatrzymały się na 4 dredach, które stwierdziły, że mogą być wstrząsane na każdej penetracji, ale na większe szaleństwa to one sobie nie pozwolą. Tym sposobem zadając kilkanaście penetracji udało mi się zdjąć ze stołu jednego dreda, a drugiemu urwać broń. Jaro wykorzystał sytuację, pogonił resztę rzeczy dredami, ja schowałem troopsy na daleeeeekim drugim końcu stołu i w efekcie otrzymałem wynik 9:11, co było niezłą liczbą, jak na sytuację na stole.

Podsumowanie:
Turniej fajny, długopisy i pizza - pro pomysły, gdyby tylko nie jakość PKP to z czystym sumieniem mógłbym powiedzieć, że wyjazd w pełni udany. A teraz drogie dzieci pocałujcie nurglinga w oko, a ja idę pobawić się ze slaaneshytkami :P

1 komentarz:

afro pisze...

bitwa z Cebulem była niesamowita. po tym jak zeszły mi w 2 turze 2 landki, myślałem, że będzie ciężko.
cichym bohaterem spotkaina był oddział GH (9 lub 11), którzy przyjęli na klatę findy w openie i niedobitki kawalerii slaneshytek. i jeszcze ostatnim kolesiem zascorował.
po tym jak się okazało, że N'jal wylosował trudny teren dla przeciwnika w 24'. bardzo mnie ten wynik ucieszył, ale jakby tak spojrzeć na spokojnie, to to naprawdę niewiele zmieniało. niedobitki findów biły się z moimi niedobitkami GH, druga 6 findów musiałaby i tak szarżować w trudny. ale profilaktycznie wszedłem jeszcze 9 GH do lasku i ich ostrzelałem, dość skutecznie, gdyż została ich tylko połowa. jedynie miało to znaczenie względem skarbanda. a tu wiedząc, że będzie bił jako ostatni, postanowiłem ruszyć po skład 13 demonetek, zahaczając jeszcze 2 związane walką findy, co by resztki oddziału GH ocalić. Demonetki zginęły, Ulrik i Ragnar dostali po ranie, resztki GH wyswobodziły się z combatu z findami. no i postanowiłem, dmuchając na zimne, krzyknąć loganem, dając wilkom w 18' +1A.
no i zaczęło się...Cebul szarżuje...na pierwszy ogień poszli 3 findy. wobec bijących przed nimi 9 GH, z 4 atakami i przerzutami 1, nietrudno było przewidzieć rozwój wypadków. następnie logan pokazał, że russ z imperatorem nawet przy browarze o nim muszą myślą...
cebul zdecydował, ze 13 z 14 demonetek będzie bić w logana właśnie. do tej pory wydaje mi się, że powinien bić po składzie Wolf Guardów, bo to potencjalnie więcej ran do zdobycia. z tej garści kostek wypadło: 3zwykłe rany i 7 rendingów. rzucam te 3 na 2+. zdałem. prosząc o wsparcie wszystkich możliwych przodków i Russa, z ciężkim sercem, ale i ogromną wiarą, sięgnąłem po te 7 kości, i rzuciłem, i rzuciłem jeden wynik poniżej "4". nie ukrywam, przez chwilę jeszcze z lekkim niedowierzaniem i w milczeniu wraz z Cebulem analizowaliśmy wyniki rzutów. po czym na sali rozległo się gromkie, tryumfalne "aauuu!!" ;)
no ale w tym momencie ten mega kombat przegrywałem na -1...
logan coś zabił, podobnie Wolf Guardzi. nieubłaganie zbliżał się moment potyczki ze skarbandem...jak przyszła kolej ragnara, i policzełem, to się okazało, że ma 14 ataków w kontrszarży(!)nadmienię, że dzięki Ulrikowi miałem bijąc w skarbanda przerzuty na zranienia i trafienia przeciw modelom z T5 i więcej. Ragnar do spółki z 2 innymi guardami z Frostbladami mogliby przy tych okolicznościach samego angratha poskładać. no i tak dzielny sługa khorna poległ właśnie. jeszcze tylko 2-3 demonetki na steedach zaszarżowały moich 3 dzielnych GH, ale one też poległy, achoć nie wyszedłem nietknięty, został mi się tylko jeden na koniec. szczerze mówiąc po tej turze poprosiłem Cebula o mały time out. musiałem ochłonąć. zresztą chyba Cebul również. jak emocje już opadły, to się jeszcze okazało, że to 3 tura dopiero, a przecież cebul zaczynał. niewiarygodna sprawa...jeszcze raz Cebulu dzięki za niesamowite emocje i wrażenia.
narka