Ostatnio zamówiłem sobie w powszechnie znanym polskim sklepie pudło z bloodthirsterem. Sam sklep mnie zaskoczył, gdyż podawali, iż towar jest dostępny w ciągu 2 tygodni i muszą go ściągnąć dopiero, a przesyłka doszła do mnie po czterech dniach. Zadowolony postanowiłem poświęcić chwilę i złożyć demona w przerwie w nauce. Otworzyłem pudełko i...
Pierwsza sprawa jaka rzuciła mi się w oczy, to fakt, że w pudle znajdują się 2 różne głowy i 2 różne korpusy bloodthirstera. Ciekawostka, która może się przydać ludziom planującym wystawianie 2 takich maszkar, bo jeśli ktoś umie dobrze tworzyć z green stuffu, to w prosty sposób uzyskuje brata bliźniaka zakupionego demona.
Drugą rzeczą bijącą po oczach była astronomiczna ilość nadlewek oraz masę metalowego śmiecia w pudełku, który nadlewkami być nie mógł. Zdegustowany wziąłem się za oczyszczanie poszczególnych części i...
Oczywiście okazało się, że jedno ze skrzydeł jest skrzywione. Taka usterka nie mogła zdarzyć się po zapakowaniu produktu w pudełko, a to oznacza, że ktoś z pełnym rozmysłem tak skrzywioną część podarował klientom. Po kilku minutach ostrożnego stosowania dużych sił w odpowiednich miejscach udało się doprowadzić skrzydło do stanu używalności. Zadowolony, przygotowałem sobie poxylinę, by przystąpić do wstępnego sklejania i...
Ku memu niesmakowi ŻADNA część nie pasowała do siebie. Westchnąłem tylko ciężko, poprzykładałem części na swoje miejsca i zacząłem rozważać. Stwierdziłem, że zrobienie tych ogromnych skrzydeł na magnesy nie było by głupie, bo znacznie by ułatwiło transport. Akurat miałem 4 sztuki neodymowych magnesików, które zostały mi po montowaniu w soulgrindera, więc porównałem wymiary, oceniłem moc i zabrałem się do dzieła.
Na początek łudziłem się, że uda mi się wykonać potrzebne otwory wiartarką elektryczną za pomocą końcówki trącej do metalu. Niestety, metal by GW pod działaniem takiego sprzętu zaczął się tylko nagrzewać, a nie puszczał, w pewnym momencie osiągnął stan półpłynny, oblepił się na końcówce i to był koniec zabawy.
Westchnąłem tylko i zmieniłem końcówkę na malusieńkie wiertło do metalu, które ostatnio otrzymałem od Miszcza, by zrobić nawierty w seekerekach (ach te ich ogony). Zdecydowałem się na taktykę zrobienia dużej ilości pionowych nawiertów na powierzchni potrzebnej do zamontowania magnesu, a później po prostu wycięciu łączących je elementów. W trakcie pracy wyszły na jaw 2 właściwości metalu by GW. Po pierwsze, topi się przy wierceniu i tworzy malowniczą kupę ponad wywierconym otworem, nawet na małych obrotach wiertarki. Po drugie, okazuje się, że dzięki temu, że przechodzi on w stan półpłynny można go powolutku ciąć i "borować" za pomocą zwykłego wiertła.
Zadowolony z rezultatów zamontowałem na skrzydłach i plecach thirstera magnesy oraz dopracowałem połączenia tułowia z rękami, by w ogóle mieć możliwość zamontowania ich. Nogi do podstawki po prostu wetknąłem korzystając z metalowego bolca pod jednym z kopyt. Tułów został doklejony do nóg poxyliną, a następnie wszelkie nieszczelności tymże materiałem uzupełnione. Trzeba przyznać, że poxylina średnio się nadaje jako materiał do rzeźbienia w niej, jednak jeśli chodzi o wypełnianie ubytków w modelach, to sprawuje się równie dobrze co green stuff, a jest znacznie tańsza.
Kiedy miałem już tułów z nogami, postanowiłem przetestować skrzydła i... oczywiście, okazało się, że jedno trzyma się idealnie, natomiast drugie ma tendencję do obracania się i spadania. Zawiedziony przysiadłem i zacząłem kombinować. W końcu po prostu wymodelowałem z poxyliny dodatkowy element na plecach, który styka się ze skrzydłem w miejscu jego doczepienia do tułowia, przez co zapobiega jego obracaniu się. W ten sposób skrzydło zaczęło pasować idealnie.
Zadowolony, odczepiłem zatem skrzydełka i postanowiłem zająć się rękami. I tu zaczęło się pod górę. Jak ręka lewa, po prostu wpasowana na swoje miejsce i podlepiona poxyliną ładnie się trzymała i nic się nie działo, to ręka prawa po prostu za żadne skarby nie chciała się utrzymać na swoim miejscu. Przetestowałem patex, poxylinę, super glue i ślinę, ale nic nie pomagało. Miałem się już zabierać za robienie sztyftu, ale postanowiłem spróbować jeszcze raz w inny sposób. Wziąłem ustawiłem tą rękę w sposób, jaki dla odmiany MNIE się podobał, po czym chamsko oblepiłem poxyliną w ilościach hurtowych miejsce styku, a następnie oparłem rękę na książce, by pozostawała w jednym położeniu i poszedłem się uczyć. Kiedy wróciłem po godzinie, poxylina zamieniła się w kamień, jednak materiał ten ma jedną właściwość. Jak masz skalpel i trochę cierpliwości, to możesz go spokojnie ciąć. Zatem wyciągnąłem narzędzia, ściąłem nadmiar materiału, jakieś ubytki uzupełniłem i mogę się cieszyć dobrze przymocowanym toporem z symbolem khorna.
Jedyny problem jaki jeszcze jest przede mną, to montowanie tego "bicza", który szczerze mówiąc nie pasuje mi do tego modelu ani ciut, no ale...
Tutaj prawdopodobnie nie obejdzie się bez robienia sztyftu, gdyż elementy stykające się ze sobą są niewielkie, a masa samego bicza dość spora i do tego środek ciężkości jest położony bardzo daleko od miejsca spojenia.
To będzie chyba tyle na dziś. Pochwalę się tylko, że jestem już szczęśliwym posiadaczem 3 z 4 wielkich demonów i obecnie rozważam zdobycie ostatniego w celach kolekcjonerskich ;)
sobota, 6 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz