wtorek, 4 stycznia 2011

Czyżby powrót błogosławieństw bogów?

Zbliża się sesja, jest dużo roboty, więc i do bloga człek zajrzy, żeby się tylko od roboty oderwać. Dziś moi drodzy będzie kilka słów relacji z ostatniego turnieju, na którym byłem. Niemniej, najpierw trzy słowa wstępu...

Ostatnio miałem dłuższą przerwę w graniu "na poważnie", bawiłem się na małych turniejach, nie miałem możliwości pokazywać na dużych, generalnie padaka i bieda hobbystyczno-społeczna wkradła mi się w życiorys. Złą passę przełamał sklep Imperium, który skusił mnie niedaleką odległością od mojego obecnego miejsca zamieszkania oraz nader zachęcającą stronką z dużą ilością informacji. Pojawiłem się tam raz czy dwa, później zagrałem dwa turnieje i szału nie było, jeśli chodzi o wyniki, niemniej, udało mi się poznać kilka bardzo sympatycznych osób. Nowe znajomości, to nowe spostrzeżenia, możliwość rozwoju. Ziarno zasiane przez Skarka na Fire Frenzy zakiełkowało i naszło mnie na grę kombinacyjną. Siadłem, napisałem rozpiskę, pokminiłem i wybrałem się do Krakowskiego barda na turniej...

Miejsce akcji: Krakowski Bard
Czas akcji: 30.12.2010
Wielkość sił demonicznych: 1250pkt SFOC z dopuszczonymi specjalami

Armia przyzwana ku zgubie przeciwników:
HQ
2x Herald Tzeentcha (Rydwan, Bolt, Master, Legion)
2x Herald Tzeentcha (Rydwan, Wind, Master)
Elites
3 Bloodcrushers (Instrument)
2 Bloodcrushers (Instrument)
Troops
2x 5 Horrors (Bolt)
5 Plaguebearers (Instrument)
Heavy
2x Daemon Prince (MoN, Iron Hide, Noxious Touch, Cloud of Flies, Daemonic Gaze)

Na turnieju jak to na turnieju, masa znajomych, trochę świeżych twarzy, przyszedłem wcześniej, pomogłem organizatorowi ze stołami, zapisałem się, dostałem karteczkę, a następnie przyszło mi troszkę pograć...

Pierwsza bitwa
Przeciwnik: Tau (3 brodki, 2x3 krysie, szefu z dronkami, pirania, transporter, pathfinderzy, krootcy, firewarriorzy...)
Rozstawienie: Dawn of War
Cel: Anihilacja
Zasady specjalne: Night Fight w pierwszych dwóch turach.

Niewątpliwie, scenariusz był po mojej stronie. Z tau walczyłem ostatnim razem półtorej roku temu, na szczęście kiedyś w tym okresie dorwałem podręcznik tej armii i trochę poczytałem, co także zwiększyło moje szanse. Stół był dobrze zastawiony, więc miałem się gdzie chować w razie czego. Rzut na zaczynanie pozwolił mi wybrać przeciwnikowi stronę z lasem pośrodku i małym impasem w rogu, a następnie zacząć. Przeciwnik wystawił w lesie firewarriorów, krootów wypuścił outflankiem, a jedne kryśki postanowił zdeepować. Ja w pierwszą falę wrzuciłem 3 rydwany tzeentcha (2xbolt, 1xwind), mały skład crusherów oraz 2x dp. Rzut na połowę mi się powiódł, więc radośnie przystąpiłem do mordu mangowych ludzików.
Deep na połowie wroga sprawił, że night fight nie bardzo mi przeszkadzał i po wypaleniu ze wszystkiego co demoniczna fabryka dała, z fire warriorów zostały jakieś nędzne niedobitki, które jednak postanowiły zdać ld. W jego pierwszej na stole pojawiła się artyleria, niemniej, tylko część mogła strzelać na skutek niedowidzenia w nocy lub posiadania broni heavy. Zatarłem więc ręce, poczłapałem demon princami w stronę linii wroga, deepnąłem horrory i plagi, kolejny rydwan pojawił się na stole. Księciunio rozerwał w strzępy resztki firewarriorów, transporter i pirania radośnie wybuchły, jakieś pojedyncze rany wbiłem na krysiach z szefem. Przeciwnik się sensownie zastawił, więc nie było jak złapać reszty armii. Na moich tyłach pojawiły się kolejne krysie, które złapane rydwanem zostały powolutku wybite do końca gry. Zapędzone do rogu kryśki i brodki nie poradziły sobie z całą resztą armii i honorowo umarły... Na stole koniec końców została prawie cała moja armia i niewiele z przeciwnika.

Druga bitwa
Przeciwnik: SM (Specjal od przerzutów melt i flamerów + oddział termich do walki w landku, 2 fruwajki, w tym jedna ze skautami, 2 assaultowe motorki, 5 marinów w rhino i 5 z plazmą...).
Rozstawienie: Spearhead
Cel: 5 znaczników
Zasady specjalne: Przerzut jednej kości w grze.

Patrząc na zasadę specjalną wiedziałem, że jest dobrze, bo można było nią przerzucić rzut na spadającą połowę armii. Rzuciliśmy na zaczynanie, wygrałem, więc wysłałem przeciwnika na stronę, gdzie flankę mogłem oprzeć o gigantyczny impas, nie było jak odstrzeliwywać tyłka moim demonom, a do tego landek miał ciężko, żeby nie jeździć po terenie. Spadłem sobie jak poprzednio, nawet nie musząc używać przerzutu.
Z shootingu na dzień dobry zabiłem rhino, 5 panów w środku, odstrzeliłem jednego marynata od plaźmiarzy oraz zadałem ranę na motorku. Dostałem zwrotkę ostrzału, a termici ze specjalem postanowili wyjść i pokazać mi gdzie raki zimują. Za cenę jednego heralda dostałem możliwość zaszarżowania 2 crusherami na ten oddział morderców, po czym na 8 ataków na 3+/2+ trafiłem 1raz i nie zadałem ani jednej rany... Publika szalała ;) Międzyczasie udało mi się uziemić jedną z fruwajek, drugą zniszczyć, demonem zamordować skautów (został uciekający szefuńcio), drugim coś tam bezskutecznie poszarpać landka. Odstrzelenie kolejnego z plaźmiarzy niestety nie dało mi ich ucieczki, więc musiałem rozmontować chłopaków strzelaniem. Crushery nie poradziły sobie z młotkowymi i specjalem, ale za to udało mi się chłopaków później potraktować breathem i sprowokować do szarży na kolejne 3 crushery przez ciężki, co skończyło się zgonem ich wszystkich poza specjalem, który jako jedyny pozostał na polu bitwy. Landek podrapany troszkę przez demon prince uległ w końcu boltom. Przy niewielkich stratach udało mi się prawie wyczyścić stół.

Bitwa trzecia:
Przeciwnik: Tyrki (45 genków, tyrant, doom, 4 guardów...)
Rozstawienie: Pitched Battle
Cel: Dojście do strefy przeciwnika
Zasady specjalne: Brak

Patrząc po samej rozpisce przeciwnika wiedziałem, że jestem w głębokim tyłku. Byłem praktycznie bez szans zabicia 45 genów, a do tego sławetny Doom robiący samodzielnie złe rzeczy większości armii. Niezrażony jednak rzuciłem na zaczynanie, tym razem przegrywając, po czym usłyszałem, że mam zacząć. Przeciwnik schował CAŁĄ armię poza stół. Genki wychodziły z outflanka, tyrant się deepował, doom spadał w podzie, a guardy wychodziły z jego krawędzi. Całkiem ucieszony takim obrotem sprawy wyrzuciłem sobie na stół w pierwszej turze heraldów, dp i crusherów, później doszedł do tego oddział horrorów i plagów, generalnie miałem sporo na stole w 2 turze, kiedy przeciwnik miał się pojawić w końcu na stole. Nie wiem jaka jest szansa wyrzucenia na stół w drugiej turze 6/7 posiadanych oddziałów, ale to właśnie zaszło, gdyż otoczyło mnie wszystko, poza jedną 15 genków. Plan przeciwnika się powiódł, gdyż zostałem prawie otoczony. Udało mi się zminimalizować straty od dooma sprytnym rozstawieniem, zamordować dwie piętnastki genów, zastrzelić tyranta, po czym nagle zorientowałem się, że mam na stole ostatni, na szczęście świeży rydwan tzeentcha. Błogosławieństwo turboboosta sprawiło, iż przeciwnikowi nie udało się mnie złapać i tym sposobem udało mi się uratować z tej bitwy 7 dużych punktów.

Nie znając dokładnych wyników swoich pierwszych dwóch bitew stwierdziłem, że szkoda, że pierwsze miejsce przeszło mi koło nosa. Wyobraźcie sobie zatem moje zdziwienie, gdy dostałem do swoich łapek nagrodę za najwyższe lokum na podium. Okazało się, iż kolega od tyranidów zrobił sporo niższe wyniki w pierwszych dwóch bitwach i przeskoczyłem go o 2 pkt.

Podsumowując: Fajnie było poczuć znów wiatr w żaglach i mam nadzieję, że kolejne małe turnieje, na jakie się wybieram utwierdzą mnie w obecnie preferowanym stylu gry. Dodatkowo, powiem wam, że lokalne turnieje mają jednak DUŻO więcej luzu, niż jakiekolwiek czelki czy mastery, bawiłem się wyśmienicie, podobnie jak wszyscy inni wokół, czy to grając czy kibicując. Komentator Naz dawał radę, przeciwnicy nie szczędzili docinków, a składane w ofierze bogom dusze śmiertelnych wyły potępieńczo...

Brak komentarzy: