poniedziałek, 30 listopada 2009

Butelka

Tajna baza sił naszego narodowego wojska gościła nas w ten weekend w celu zgromadzenia najlepszych taktyków kraju i wyłonienia z nich tych, którzy... są w stanie najwięcej wypić. Postaram się krótko i do rzeczy opisać tutaj przebieg naszych zmagań ;)

Zdjęcia znajdziecie TUTAJ.

Dzień pierwszy: Piątek
Godzina:
8.00 - wstaję, z nerwów dostaję rozwolnienia,
10.00 - powtarzając materiał z notatek pakuję się na szybko,
10.30 - uświadamiam sobie, iż nie wydrukowałem rozpiski,
10.35 - proszę Miszcza o wydrukowanie rozpiski,
12.00 - przystępuję do poprawki najpaskudniejszego kolosa w karierze moich studiów,
13.00 - spotykam się z Azotem i OCENZUROWANO,
16.00 - dowiaduję się, iż zdałem kolosa,
16.05 - OCENZUROWANO PONOWNIE
16.45 - I JESZCZE RAZ...
18.05 - uświadamiam sobie, iż zgubiłem dokumenty,
18.20 - Azot ratuje mi dupę domyślając się gdzie zgubiłem dokumenty,
18.23 - Azot odnajduje dokumenty drogą telefoniczną w centrum handlowym,
18.45 - Odnajduję dokumenty we wskazanym przez Azot miejscu,
18.47 - Miszczu parkuje tyłkiem w jakiś bogu ducha winny samochód,
18.50 - Miszczu zgarnia mnie i Ząbka, jedziemy po Azot,
19.10 - Zgarniamy Azocika, spotykamy się z Kheedem,
19.15 - Kheed aplikuje sobie oralnie płyn do szyb,
19.17 - Kheed narzeka, że szyby dalej parują,
19.20 - wyjazd w kierunku północnym,
19.45 - uświadamiamy sobie, iż nikt nie zna położenia Emeryta,
19.50 - Ząbek wykonuje pierwszy telefon do Emeryta,
20.20 i kilka telefonów dalej - odnajdujemy Emeryta na cmentarzu,
20.30 - ustalamy plan podboju McDonalda,
22.00 - tradycyjny Mac pod Radomiem,
23.50 - pierwsze mało znaczące czerwone światło w Warszawie,
23.55 - taksówkarz puka się po głowie,
23.57 - Emeryt rząda McDonald'a ponownie,
23.59 - zaliczmy kolejne mało znaczące czerwone i odnajdujemy McDonald,
24.00 - Emeryt zmienia zdanie,
Kilka mało znaczących czerwonych świateł dalej - opuszczamy Warszawę,
Zzz...
Zzz...
2.15 - zostajemy poinformowani o obecności w Olsztynie,
2.30 - prysznic, ciepłe łóżko i Zzz...
2.35 - panowie kłócą się, kto śpi z Emerytem,
Nieskończoność później - Emeryt przestaje gadać i zasypia,
Nieskończoność +1 - Emeryt zaczyna chrapać...
Pogańska godzina dnia następnego (8.30) - pobudka,
9.30 - Kheed opisuje niezawodność swojego GPSu,
9.50 - wyjazd z miejsca noclegu,
9.53 - GPS prowadzi nas w ślepą uliczkę - łódka toruje drogę,
10.10 - przybycie na miejsce po mało znaczącej nawrotce,
10.12 - problem z rozkminieniem furtki,
10.13 - Emeryt rozkminia furtkę,
10.15 - zapisy, powitania, sędziowie zaczynają walczyć z drukarką...
10.40 - rozlosowanie pierwszej bitwy:

Bitwa pierwsza: Świeża, młoda krew z Olsztyna.
Przeciwnik: Szyłejko Radosław
Armia: Orki
Co dokładnie: 2 Wagony (jeden z rolą), Truck, 3 oddziały Boyz'ów, 5 motonobów+szef, 2xlootasi, 3xkopta.

Tłumaczenie komuś kto się dopiero wdraża w tajniki wh40k armii demonów nie posiadając rozpiski w ręce jest wyzwaniem, niemniej, jakoś się udało. Kolega wygrał rzut na zaczynanie, wybrał sobie stronę, niestety, nie był chyba do końca świadom, że wiąże się to też z posiadaniem pierwszej tury. Zaczął więc z pustym stołem, poprawił kosmetycznie pojazdy ustawione wraz z jednymi lootasami gdzieś w środku jego krawędzi oraz noby schowane za laskiem, w którym zaszyły się lootasy.
Postanowiłem sprawę rozegrać szybko, do pierwszej połowy wrzuciłem wszystkie grubasy i fiendy, po czym... rzuciłem 1.
Westchnąłem ciężko, po czym wysłałem 5 oddziałów plagów na prawą flankę przeciwnika, która stała pusta i zapraszała ładną ruinką dającą moim smierdziuszką sycący cover. Płaszczki zostały zdeepowane w 18" od wagona z rollą, za górką, by skrycie przeprowadzić atak w razie, gdyby walec udał się w stronę moich scoringów.
W zdumienie wprowadził mnie przeciwnik, gdy obrócił tylko pojazdy, po czym zaczął strzelać na daleki zasięg. Zrobił aż tyle, że 2 plagów padło ze śmiechu.
Druga tura zaczęła się dobrze, pojawiły się 2 guo, 2 dp i 2 razy fiendy. GUO zagrodziły przejazd motonobom, prince ustawił się z boku w celu niesienia wsparcia, fiendy podobnie. Drugi DP poszedł na lewe skrzydło i miał być odpowiedzią na ewentualną jazdę truckiem. Ostrzelanie lootasów nic nie dało, za to szarża płaszczek zaowocowała wielkim kraterem w miejscu wagona z walcem. Orki były na tyle zdezorientowane, iż postanowiły przeprowadzić masowe szarże. Boyz'i przebiegli się do fiendów, noby przyjęły wyzwanie GUO, no i zgodnie z przewidywaniami, truck z chłopakami postanowił podjechać do moich plaguebearersów. Jeden DP poszedł do piachu ze strzelania.
Efekt mógł być tylko jeden, fiendy zjadły boyzów ze smakiem i pobiegły do guo, GUO ustał szarżę motonobów, a chłopaki z trucka zatrzymały się na jednym oddziale plagów. Cóż mogło się dziać dalej, jak nie radosne wyrzynanie orków?
Na stole ostały się tylko noby na lewej flance przeciwnika, do których po prostu nie zdążyłem dobiec.
Wynik: 20:0 w dp i 4000:1025 w vp.

13.30 - Azocik dba o mnie i stan mojego żołądka i skłania mnie do zamówienia pizzy,
13.40 - spotykam Emeryta po bitwie z Afro,
13.41 - stwierdzam, że Afro wygrał pojedynek nad stołem, a Emeryt na stole,
13.43 - Emeryt oddala się, by zadzwonić po pomoc do warboss Ilonki,
13.50 - Gadu gadu z różnymi ludźmi na jeden temat.
14.10 - rozpoczęcie drugiej bitwy.

Bitwa druga: Mniej świeża krew z Wawy ;)
Przeciwnik: Marios
Armia: CSM
Co dokładnie: 2xLasher,3x3Oblity,3xplagi w rhinach,1xCSM... Klimaciarz :P

Cóż, zobaczyłem przeciwnika, zobaczyłem armię, zobaczyłem rozpiskę i zobaczyłem jak dostaję straszliwy wpierdol w 3 tury... oczami wyobraźni.
Marios, spryciarz, jak zobaczył, że są 2 tury w nocy, to skrył się wszystkim w rezerwach i kazał mi zaczynać. Założenie było takie, by doprowadzić twarde rzeczy pod jego krawędź stołu i przyblokować maksymalnie wyjazd, a fiendami ustawionymi z tyłu łapnąć to, co wyjdzie w wiadomym miejscu. Podzieliłem więc armię i... rzuciłem 1.
Klnąc cicho pod nosem deepnąłem więc plagów w okolichach środka stołu, za cover, co by szybko nie zginęli, fiendy walnąłem sobie za górką, by ładnie wygląły chowając się i przyglądałem z pewną dozą odrazy, jak z przeciwnej krawędzi wypełzają Ci wszyscy paskudni oblici.
Efekt był taki, iż fiendy zostały porządnie ostrzelane i ostały się w ilości 2 sztuk, moje scoringi za to pozostały nietknięte. Szczęście dopisało i w drugiej turze pojawiło się praktycznie wszystko. Ustawiłem się więc w półkole, by zamknąć Mariosa na jak najmniejszej ilości terenu i uniemożliwić ucieczkę. Jeden DP strzelił do lashera i zadał mu 3 rany. Wiedziony przeczuciem, dorwałem tego wesołka niedobitkami fiendów i rozerwałem na części pierwsze. Marios wycofał się, zasłonił rhinaczami oraz zwykłymi CSM, wypalił z połowy armii w jednego DP nurgla, który odbił ABSOLUTNIE WSZYSTKO i nadal pozostał (nie)świeży i do wzięcia.
W tym momencie Marios stracił pokerową twarz, zrobił wielkie oczy i kazał mi rzucać swoimi kostkami. Zgodnie przytaknąłem, bo kostek piłowanych nie mam, więc mnie to rybka czym rzucam.
Bitwa toczyła się dalej, Marios odsuwał GUO, strzelał, poświęcił CSM, rhinosy i oddział plagów, bym nie dopadł lashera i oblitów,a następnie odepchnął pozostałymi siłami to, co zostało z mojej siły naporowej. Na stole zostały jego oblity, jeden lasher i 2 oddziały plagów, z czego jeden w środku stołu. Moje plagusy dały radę utrzymać się na środku, przez co wyciągnąłem przyzwoity wynik końcowy.
Efekt: 8:12 w dp i 2087 do jakichś 2600 w vp.

Teraz nastąpił element munch-munch, czyli wcinania pizzy, zapełniania brzuszków, podnoszenia morale, czczenia papy nurgla w jego świątyni...

Bitwa trzecia: Mam wizje rodem z DMP... O.O
Przeciwnik: Chris
Armia: Eldarzy
Co dokładnie: Praktycznie każdy przydatny oddział w kodeksie sztuk jeden, nie było tylko warwalkerów, ale za to dwa wraithlordy.

Chris postanowił pobawić się w czarnego proroka przed bitwą i kuźwa sprawdziło się co do słowa! Weszła nie ta połowa armii, jeden oddział plagów się rozbił do tego, później armia schodziła po dwa grubasy na turę, ewentualnie grubas plus fiendy. Kości robiły straszne rzeczy, jeden grubas się rozbił, generalnie zło, padaka i miazga, iż chciało się płakać w drugiej turze, kiedy to zielone ludki w rajtuzach zajęły praktycznie cały środek stołu, a ja nie miałem na nim praktycznie nic.
Pozostało mi tylko jedno, czyli zablokować Chrisowi możliwość osiągnięcia celów misji i przeżycie maksymalnie dużą ilością jednostek. DP zatem uganiały się za oddziałami typu scouci, a fiendy za motorkami. Plagi dzielnie zmęczyły jakichś smętnych strzelaczy i koniec końców Eldarom zabrakło scoringów w szóstej turze, czyli plan wyszedł na styk. Chris zablokował oczywiście ćwiartki, które zajmowałem i koniec końców wyszło nam, że jest 13:7. Po dłuższej przerwie na papierosa, wymianę poglądów i inne takie, Chris uświadomił sobie, że nie policzyliśmy mojego rozbicia, które owszem, było, jak się okazało i wyszło z tego 15:5 (ależ ja jestem czasem uczciwy).
Wynik: 5:15 w dp i 642 do jakichś 1800 w vp.

19.00 - Udajemy się z Azotem, Skarkiem, Lesiem, Miszczem, Miłym i Spejsem na bilard,
19.30 - Lesiu składa mi hołd lenny w postaci czteropaku piwa,
19.31 - łaskawie zgadzam się przyjąć jego dary i w nagrodę gramy w teamie w piłkarzyki,
19.55 - sala wypełnia się ludźmi, rozpoczynają się gry i rozrywki wszelakie,
20.30 - alkohol leje się strumieniami,
21.30 - alkohol dalej leje się strumieniami,
22.30 - jeszcze jestem w stanie trafić w bilę,
okolice północy - dołączamy się do stolika z krążącymi flaszeczkami,
po północy - rozmawiamy z ludźmi o filmach, aktorach i literaturze (jestem w ciężkim szoku do dziś, że nie było o figurkach),
0.55 - Afro zasypia na stole,
1.00 - Afro jest wnoszony do pokoju i kładziony na krzesłach,
1.45 - kładziemy się spać...
2.30 - Afro spada z krzeseł uzyskując efekt: "JEBUDU!" na przebicie,
2.40 - Uczynni koledzy prowadzą z Afro dyskusję:
K: Afro, jaki jest twój kolor karimaty?
A: bełkotu,bełkotu,cośtam, cośtam
K: Afro, ale jaki jest kolor twojej karimaty?
A: AAAAŁŁŁUUUUUUUU!!!!!!
Zzz
Zzz
5.15 - Siku wygania mnie ze śpiwora, wykorzystuje move through cover, by nie zabić się o wszystkie leżące zwłoki.
5.25 - Wracam i słyszę, jak trzech panów chrapie do rytmu. Czwarty włącza się co trzecie-czwarte chrapnięcie kolegów. Rozważam czy się facet nie dusi...
Zzz
Zzz
8.30 - Rześki i radosny robię sobie śniadanie, ubieram się, budzę kobietę, myję się i składam hołdy nurglowi, niekoniecznie w tej kolejności,
8.50 - porzucam moją Azocią dżdżowniczkę śpiworkową i idę kutać Lesia.

Bitwa czwarta: O, ja znam tego gościa... Ja znam te modele!
Przeciwnik: Lesiu
Armia: Zagubieni i sklęci.
Co dokładnie: 2xleman z laską, 2xchimera z ikonami w środku, 2x10 zdrajców z ikoną i czymśtam do strzelania, jeden bez strzelania, thirster, fiendy, seekerki, demonetki.

Ponieważ Lesiu pożyczał ode mnie modele i konsultował armię, nie miałem zbytniego problemu z rozkminieniem przeciwnika. Chłopak przegrał zaczynanie, wysłałem go do niekorzystnego rogu stołu. Wystawił się dobrze, bo daleko z przodu, jeden oddział wsadził w outflank, pozostałe 2 wrzucił w las i ruinki. U mnie (w końcu!) spadło to, co zamierzałem. Ustawiłem się więc w ładnym półkolu, z przodu grube, z tyłu fiendy, jeden DP zrzucony za linię wroga, jak by się chcieli odsuwać. Przyjąłem turę strzelania, która nie zrobiła prawie nic, po czym po prostu przyczłapałem, rozwaliłem lemana, chimerę, 2 oddziały zdrajców, zrzuciłem plagi na znaczniki. W kolejnej turze coś tam mi nawet zgineło, po czym zjadłem jeden oddział zdrajców plagami, drugi oddział zdrajców DP, lemana płaszczkami, wysadziłem chimerę, zaciukałem thirstera, który wpakował się w guo i utknął. Później przyjąłem seekerki z otwartymi ramionami, ściągnąłem ostatnią ikonę i wyczyściłem stół zajmując wszystkie znaczniki. Zdecydowanym man of the match był GUO, który zabił 3 zdrajców, przeraził ich, po czym bardzo chciał ich łapać, ale się potknął i... przetoczył po wszystkich udowadniając, że z inicjatywą 2 też można przegonić ;)
Wynik: 20:0 i 4200 do 880 w vp.

11.30 - Azocik idzie w pizdu... znaczy na spacer,
11.40 - klaryfikuje się lista graczy,
12.00 - dzwonię do Azota z info z kim gram i umieram ze śmiechu...

Bitwa piąta: I knew it!
Przeciwnik: Długowłose mniejsze zło z Gdańska, czyli Jaro.
Armia: Space Wolves
Co dokładniej: Super perforator, czyli lord na wilku, 3x8 mężnych chłopów w rhinaczach, 2x5 mniej mężnych chłopów z rakietnicami i dwóch szamanów, którzy spędzali mi sen z powiek.

Wiedziałem od początku tego turnieju, że spotkam się z Jaro. Trzeci master w sezonie, trzeci raz gramy razem. Niemniej, do rzeczy. Wylądowaliśmy na pierwszym stole, który był jednym wielkim górzystym pseudorozpizganym imperialnym orłem. Dla mnie bajka, było gdzie się chować, nie było na czym rozbijać. Stwierdziłem, że zagramy męsko, więc wsadziłem w pierwszą połowę grubasy i fiendy, po czym... weszła druga połowa po raz czwarty w tym turnieju.
Zniesmaczony zrzuciłem plagi DALEKO od przeciwnika i skitrałem jak się dało, a płaszczki zostały na flance, by polować na rhino z paszczurem w środku. Jaro mnie nie zawiódł, zagrał męsko, pojechał do przodu.
Ja w drugiej turze przeprowadziłem manewr dywersyjny, czyli spuściłem guo na przeciwnika i rzuciłem 6, by go przetrzymać w rezerwach, demon princem coś tam pomęczyłem scoutów, na prawej flance ustawiłem się fiendami. Płaszczki dopadły rhino z paszczurem, ale tylko urwały mu broń i chwilowo unieruchomiły.
Jaro wyszedł paszczurem z pojazdu i dołączył się do oddziału z cyklonem, strzelił połową armii w płaszczki nie robiąc im absolutnie nic, wykończył strzelaniem dp, coś tam pobruździł fiendy. Lord za 270pkt wykonał samobójczą w postrzeganiu Jaro szarżę na 4 płaszczki i jakimś cudem udało mu się je zabić :P
W tym momencie mordka mi się uśmiechnęła. Zrzuciłem guo, dp na lewej flance, fiendy w odwodach, generalnie zamknąłem okrążenie i zarządziłem mobilizację. Czwórka fiendów dopadła oddział z paszczurem z zadaniem zamordowania go, albo choć przetrzymania. Niestety, udało się zabić 1, słownie jednego, wilka z flamerem. Efekt nie był trudny do przewidzenia, wilki zrobiły sobie różowe ozdóbki i trofea.
W tym momencie pozostało spróbować tylko jakimś cudem przeżyć. GUO dostał paszczę i poszedł do piachu, DP dostał paszczę i poszedł do piachu. Później paszczur raz się przepalił, a raz nie zdał ld. Kolejnym etapem była pogoń GUO za oddziałem z cyklonem, dwie tury walki między fiendami a lordem na wilku, odstrzelenie jednych facetów z rakietnicami, zabicie 3 plagami chłopa z paszczurem, generalnie łapanie punktów. Mykiem miesiąca było robienie hit&run z walki z lordem wyposażonym w thunderhammer w celu odzyskania swojej wyjściowej inicatywy. Koniec końców brakło nam już tur, by wycisnąć coś więcej. Po podliczeniu wyszła z tego wygrana Jaro.
Wynik 5:15 i 1139 do jakichś 2300 w vp.

Kolejnym etapem zmagań było pakowanie, zbieranie armii, kobiet, dzieci, ewakuacja, poszukiwania postoju na siku z odpowiednio wielkim i paskudnym panem dyszącym za drzwiami toalety, kontrola drogowa - bez mandatu!, a ostatecznie powrót do domu, ciepła kąpiel, przytulenie się do niewiasty i zaśnięcie... bez cenzury :P

5 komentarzy:

Tomek pisze...

Tak z ciekawości:
Co to był za kolos?

Anonimowy pisze...

Super Cebulu, jak zawsze najwyższe loty narracji. Kciuki do góry..

Unknown pisze...

Patomorfologia... Większa zgroza niż mistycy i nullzone w jednej armii ;)

Milosz pisze...

13.00 - spotykam się z Azotem i OCENZUROWANO,
16.00 - dowiaduję się, iż zdałem kolosa,
16.05 - OCENZUROWANO PONOWNIE
16.45 - I JESZCZE RAZ...
18.05 - uświadamiam sobie, iż zgubiłem dokumenty,

Pozazdroscic kondycji ;o)

Pzdrawiam
M

P.S. Buzka dla Azotki za zrobienie zdjecia jak brzucho wciagnalem ;oD

Unknown pisze...

Turniej jak turniej, ale kondycji tylko pozazdrościć XD