Postanowiłem w końcu zamieścić moje wypocinki na temat tegorocznej Areny. Jako, że pomagałem w jej organizacji, nie będę tutaj zachwalał jaki ten turniej był zajebisty i warty zapamiętania - kto nie przyjechał, niech żałuje.
Wszystkie zdjęcia znajdziecie tutaj.
Jak się zapewne domyślacie, na turniej wziąłem swoje demonki. Rozpiski zamieszczałem już wcześniej, można je też znaleźć tutaj.
Dzień pierwszy: Niewyspany Cebul i 1250pkt.
Bitwa 1 - Zielono mi, ork jak, zielono mi.
Docent i jego orki, czyli battlewagon, lootasi, motonoby z szefem, trucki z nadzieniem.
Postanowiłem pójść na całość i spróbować się przebić przez tą armię. Nie było tego dużo, straszyły tak naprawdę tylko noby i lootasi. Wsadziłem więc w pierwszą transzę wszystko prócz troopsów, po czym... rzuciłem jedynkę. Tak więc wylądowałem na stole 4 oddziałami plagów i usiłowałem jakoś się tak pozastawiać, by niedopuścić do zajęcia moich znaczników. Liczyłem, że może reszta armii postanowi zejść szybko i się uda choć remis ugrać. Docent postrzelał po plagach, które położyły się na ziemi i wykonywały tylko obelżywe gesty w stronę zielonoskórych, jednak pojawienie się na imprezce motonobów szybko zakończyło te miłe rozrywki. W kolejnych turach moja armia kapała po 2 oddziały, a na samym końcu, w piątej turze spadł świaniak, który poczuł się bardzo samotny, zagubiony i niechciany... po czym szybko zmarł. Jedynym przebłyskiem w całej bitwie była sytuacja, gdy Flamery spadły i ściągnęły prawie cały squad lootasów, jednak Ci wykazali się brakiem znajomości kurtuazyjnej sztuki odwrotu i postanowili zdać ld. Podobnie postąpiła reszta orków, gdy przypadkowo przegrywali starcia. Wdeptany w ziemię i zniesmaczony faktem zostania zapiętym na dzień dobry udałem się na kolejną bitwę.
Bitwa 2 - Początki są bolesne.
"Młody inkwizytor" i jego BA. Latające czarnuchy wychodzące z deepa, dred z flamerem w jajku, predator, oddziały marines... Chyba coś pominąłem, ale pamięć już nie ta.
Generalnie poturlaliśmy kostki, oddałem zaczynanie, dałem przeciwnikowi się rozstawić, coś tam pokombinować, wrzucić czarnuchów w deepa i takie tam rozrywki, które mnie bardzo cieszyły. Postanowiłem zaryzykować ponownie i spróbować wypaść na stół wszystkim, poza troopsami. Tym razem na szczęście się udało. Schowałem się za impasami, ładnie przykitrałem, zniosło mi tylko grindera, ale stwierdziłem, że nie jest to problemem i podbiegłem tylko do przodu... jak się okazało, był to błąd, który szybko wytknął mi predek najeżony laskami. Grinder poczuł się bardzo rozbity i stwierdził, że wraca do warpa. Reszta armii na szczęście nie poszła w jego ślady. Zagadką bitwy był dla mnie dred, który spadł, wyszedł z jajka i zamiast przyłożyć templatkę, to odpalił sobie dymy i podziwiał widoki. O ile dobrze pamiętam, to świaniak postanowił się z nim zaprzyjaźnić i ukochał go na śmierć. Wyrzynka była niezła, zdjąłem praktycznie wszystko, zająłem boczne ćwiartki i swoją plagami, czarnuchy trochę namieszali, ale wyszli późno i generalnie poza jedną szarżą, to wiele nie zrobili. Koniec końców dopadł mnie kolega jednym troopsem na bocznej ćwiartce i tu wyszła moja nieznajomość zasad (za którą Misiu pojechał mi "trochę") - okazuje się, że jeśli plagi stoją na ćwiartce, nawet będąc w walce, to nadal blokują zajmowanie przeciwnikowi. No i w ten sposób się nagle zrobiło małe zwycięstwo dla mnie.
Bitwa 3 - Bo na dzikim zachodzie.
Standardowi CSM, szybki wpierdol i wyjście na piwo. Tak najszybciej można określić co się stało. Była to druga pod względem przyjemności bitwa na tym turnieju i jak się okazało, także drugie najszybsze zapięcie. Kolega grał na typowo berkowo-oblitowo-lashowo-plagowej rozpie, jedynym powiewem świeżości był defiler. Ponieważ celem było dojechanie do strefy rozstawienia przeciwnika, miałem trochę z góry. Kolega zaczął, rozstawił oblitów w coverze, defilca za nimi, skitrał lashera za górką, rhinoski ustawił w ładnej formacji i popędził do przodu. Ja spadłem odpowiednią połową armii, czyli wszystkim prócz plagów. Grinder zniszczył plackiem jedno rhino, prince coś tam postrzelał, generalnie bez polotu. Perełką było opadnięcie flamerów i wytłumaczenie oblitom, że demony strzelają lepiej. Niestety, inv sprawił, że zginął tylko jeden paskud, a zwrotka była paskudna i mordercza. Rhinosy z berkami dalej pędziły w kierunku mojej krawędzi, lasher przyjął wyzwanie mojego nurglowego princa i postanowił podlecieć i zaszarżować. Okazuje się, że prince z CSM za 155 średnio sobie radzi z princem za 175 z demonów, ale obaj panowie ustali. Świniak rozwiązał to niedomówienie w kolejnej turze, po czym kolejno przetłumaczył kto rządzi na stole plagom i defilerowi. Fiendy zajęły się oblitami, a następnie popędziły za uciekającymi rhinosami, z których dorwały tylko jeden. Moje 4 squady plagów poczłapały sobie kulturalnie do strefy rozstawienia przeciwnika, który nic na to nie mógł poradzić. Bitwa skończyła się 20:0 dla mnie, trwała godzinę, a później poszliśmy na wyśmienite piwko w pobliskiej knajpce, które bardzo dobrze wpłynęło na morale.
Bitwa 4 - Wały... Wiślane oczywiście.
Druzik, takie młode blond stworzenie i jego tyranidzi. Rozpiska do przewidzenia, strzelający tyrant, karaś do walki, genki, dwa mózgi, revenery, gaunty. Stół był generalnie taki sobie, ale nie narzekałem. Oddałem zaczynanie i używając assetu wywaliłem tyranta do rezerw. Postanowiłem powtórzyć manewr z pozostawieniem troopsów na później i... rzuciłem 2. Wpieniony wystawiłem plagów i nastawiłem się na grę defensywną. Przez całą bitwę przymykałem oko na kolejne wały przeciwnika i z perspektywy czasu stwierdzam, że kończę z byciem miłym starszym graczem, bo to do niczego nie prowadzi. Rzeczony Druzik wałował zarówno na zasięgach ruchu, szarżach, jak i na sekwencji własnej tury. Generalnie byłby remis, gdyby nie szaleńcza szarża revenerów, które przebiegły cały stół w turę i zablokowały grinderowi strzał. Wyszło z tego 2:18, natomiast najbardziej smuci mnie fakt, iż słyszałem, jakoby kolega się chwalił dobrą grą taktyczną w tej bitwie... Uwierzcie, gry taktycznej to tam nie było.
I tak oto dotrwałem do wieczornego piwka, które było bardzo miłe, choć nie tak liczne, jak przewidywaliśmy. Wymieniliśmy doświadczenia, przedyskutowaliśmy plany na kolejne turnieje, podsumowując, sielanka.
Bitwa 5 - My name is Iron, Iron...
Zgadnijcie o kogo chodzi. Z tym panem już kiedyś grałem, więc wymieniliśmy kilka przyjacielskich uwag i przystąpiliśmy do dzieła. Jaro wystawił 4 dredy full strzelające, landka z młotkowymi, trochę piechoty, mojeulubionepierdodziałomarinowe, democles rhino, motorki z meltami i... techpriesta. Jak usłyszałem, że nie ma w tej rozpie libry, to zacząłem wyć i skakać z radości. Uzbrojony w assety, oddaną przeciwnikowi inicjatywę i dobre przeczucie postanowiłem spaść wszystkim prócz screamerów, troops i 2 grinderów. W okół czarnych marines roztoczyłem uroczy wianuszek moich różowości, które aż paliły się do zabawy. Jedyny grinder na stole niestety dostał mishap, został wystawiony w rogu stołu, po czym analnie spenetrowany przez scoutów-melciarzy. Przeciwnik postanowił się nie miziać, tylko od razu przywalić z dyńki. Przerzedził mi dwa oddziały fiendów, zdjął oddział seekerek i świniaka, a mnie mina lekko zrzedła. Na szczęście później było lepiej. Puściłem pełen oddział fiendów flanką, pozostałe mi seekerki środkiem, a jakieś niedobitki lewą stroną. Rzeź była straszliwa, szczególnie pełen oddział fiendów wiódł prym i nabił z 4 killpointy. Wszystko szło ładnie, wyrżnęliśmy się praktycznie do zera, moje plagi zajęły dwa znaczniki, marines Jaro jeden, pomyślałem, że źle nie jest. W ostatniej turze Jaro jednak wyboostował motorami kontestując jeden ze znaczników, oraz wysiadł pojedynczym marinem z land raidera, o którym na śmierć zapomniałem. W ten sposób zajmował dwa znaczniki, do mojego jednego. Mając na stole tylko plagów, nie bardzo było co robić. Już miałem złapać się za głowę i zawodzić, ale nagle przemknęła mi przez głowę szalona myśl. Wykorzystałem asset pozwalający przywalić z blastki z siłą 3 w pojedynczego marina. Nie dość że siadła tam gdzie chciałem, nie dość, że zawoundowała tego marina, to jeszcze dwóch terminatorów, z czego marin i terminator poszli do piachu. Mina Jaro była bezcenna, podobnie jak moje podrygi i wrzaski radości. Pełen nadziei zaszarżowałem plagami motorki, zjadłem jeden, jednak drugi nie uciekł, a kolejnej tury już nie było. Wynik końcowy to 10:10 i 0:0 w VP. Była to najfajniejsza, najbardziej spontaniczna i najmniej problematyczna bitwa na całym turnieju, za co chciałbym serdecznie podziękować mojemu przeciwnikowi.
Bitwa 6 - Zielone smerfy
Nietypowi SM. Wziąłem rozpiskę przeciwnika do ręki i się ciut zdziwiłem. Poza standardowymi młotkowymi z librą zobaczyłem takie objawienie jak dwa vindicatory, dwa oddziały motorkowych czy pojedynczy speeder z ciężkimi bolterami. Kolega zaczął dobrze, podjechał do przodu, zajął sporo stołu, podzielił fajnie siły, jednak później było kiepsko. Spadłem różowościami, screamerami i jednym grinderem, który postanowił się rozbić. Reszta ładnie się pochowała, dostałem straty głównie w seekerkach. Kolega zrobił błąd, który kosztował go sporo punktów, czyli nie ruszył się pojazdami. Screamery wyszczerzyły tylko ząbki i zjadły landka, zabijając przy wybuchu dwóch młotkowych. Różowości weszły do walki, seekerki odbiły się od attack bike'a. Na stół wszedł świniak, który z oddali pomachał różowościom i zachęcił je do walki, a także grinder, który ładnie wysadził vindyka. W czasie jednej z tur kolega zapomniał rzucić null zone'a, co było dość kluczowe. Następnie grał już bardziej zachowawczo i to go uchroniło przed ostateczną klęską. Wygrałem koniec końców tysiącem punktów, a powinienem dostać do zera.
Wnioski po tej Arenie:
Najważniejsze:
- Brać Azocika na turnieje, bo daje niesamowitą ilość inspiracji i pozytywnego nastawienia, mam z kim się cieszyć, z kim smucić, do kogo pogadać w przerwach i kim rozpraszać przeciwników ;)
Mniej ważne:
- Skarbrand z różowościami jest NIESAMOWITY,
- Screamery nawet działają, aczkolwiek liczyłem na więcej,
- Grindery z języczkiem sprawują się nad wyraz dobrze,
- Szóstki plagów są fajne, ale nie powalczą,
- Zero litości dla wałkarzy,
- Muszę pić kawę co dwie bitwy, inaczej nie myślę,
Na górze postu pojawi się niebawem link do naszej galerii zdjęć.
Tyle na dziś.
czwartek, 1 października 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Czytając takie raporty, człowiek żałuje że nie mógł być na Arenie ;).
I ma kto psioczyć i suszyć głowę o bycie zbyt dobrym? ;)
Super Cebul,
Przeczytałem całe raporty bitew.
Gratuluję gry armią, która się Tobie podoba zamiast powielania schematów PG i wybierania tego, co niepokonane i kosztujące bzdurnie małą ilość punktów.
Mam nadzieję, że kiedyś zagramy ze sobą na turnieju.
Kuba, WH
Prześlij komentarz