wtorek, 27 kwietnia 2010

Drużynowe Mistrzostwa Polski, czyli koniec sezonu.

Ponieważ działo się naprawdę wiele, postaram się jakoś po kolei wszystko opisać.

Klikacjąc na obrazek przeniesiecie się do galerii z wyjazdu.

Po pierwsze moi drodzy chciałbym serdecznie podziękować za wszelkie głosy, dzięki którym udało się temu blogowi zdobyć Młotka w kategorii "Najlepsza strona internetowa"
Tak, ja naprawdę tak paskudnie wyglądam, mam tylko nadzieję, że was nie odstraszę ;)
Postaram się pracować dalej i zapewniać wam najnowsze wieści, przemyślenia, a teraz także i odrobinę rozrywki na wolne chwile. Trej obiecał ze swojej strony ostrą konkurencję w nadchodzącym sezonie, więc mam nadzieję, iż wzajemna rywalizacja zaowocuje tylko samymi korzyściami.

Na turnieju mieliśmy przyjemność gościć drużynę dziewcząt! Moi drodzy, jest to fenomen nie tylko w skali kraju, ale także Europy! Niestety, nie posiadam zdjęcia tej cudownej formacji, zatem uwierzcie tylko, iż dziewczyny postawiły na kobiece atrybuty, jeśli chodzi o taktykę i naprawdę nie żartowały! Warto także nadmienić, że załapały się do top20 turnieju, czyli prezentowały sobą coś więcej, niż swe wdzięki.

Kolejnym ciekawym wydarzeniem okazało się poznanie Pierra, przesympatycznego kapitana francuskiej reprezentacji na mistrzostwach europy...
Człowiek ten zaskoczył zarówno Nit, jak i mnie, totalną otwartością, poczuciem humoru i pozytywnym nastawieniem. Osobiście uważam się za średniozaawansowanego gracza, a swój blog za pisane w wolnych chwilach przemyślenia, a zostałem zaskoczony żywym zainteresowaniem Pierra moim poglądem na temat armii demonów, moimi doświadczeniami, blogiem, a także życiem i poczynaniami naszego społeczeństwa graczy. Sądzę, że więcej powie tutaj Nit, ze swojej strony powiem tylko tyle: Jeżeli będziecie mieli kiedykolwiek okazję poznać i/lub zagrać z tym facetem... WARTO!

No, w końcu może coś niecoś o bitwach, turnieju i rzeczach zupełnie pobocznych.
 Kraków na 3 miejscu w tym sezonie!
 W tym także za sprawą autora tego bloga ;)

Wystartowaliśmy w tym roku w składzie: Miszczu (CSM, Kapitan), Mika (SM), Kheed (IG), Emeryt (Orki), Cebul (Demony). 
Naszym marzeniem był top 3, jednak po opublikowaniu rozpisek nie byliśmy już tak optymistyczni. Okazało się, iż na turniej wybiera się kilka naprawdę mocnych ekip. Niemniej, niezrażeni, postanowiliśmy zagrać i walczyć do końca. Pozwolę sobie przytoczyć tutaj walki z mojej perspektywy, gdyż niewiele wiem co się działo na innych stołach dokładnie.

Moja armia: 
Fateweaver
GUO (Granaty)
2x7 Bloodcrusherów (full opcja)
2x5 Płaszczek
2x7 Plagów (Ikona)
2x6 Bloodków 

Bitwa pierwsza: Jaro (SW)
Los tak chciał! Cały sezon się spotykaliśmy w różnych miejscach kraju i ze sobą graliśmy, zatem dla mnie idealne zakończenie sezonu. Przemiła bitwa, jak zwykle w super atmosferze, z dużą dozą śmiechu oraz docinków. Generalnie ostatnio dostawałem od Jaro bęcki, tym razem role się odwróciły.
Przeciwnik zagrał nieźle, celem misji było przejście do strefy rozstawienia wroga, zatem Jaro postawił na jedno-flankowy wyścig rhinosami do mojej strefy z jednoczesnym blokiem swojej. Plan był dobry, wyszło tak sobie. 
Mnie oczywiście spadła nie ta połowa co trzeba, także nie zacząłem, ale dzięki los blokerom, coverowi za las i nocy w pierwszej turze bez większych problemów udało mi się dożyć troopsami, by wypuścić z siebie crusherów, guo i ptaka, które skutecznie zatrzymały rhinosy ze scoringami. 
Jaro postanowił ratować punkty i zatrzymać moje biegnące troopsy dredem i fangami, co zmusiło mnie do poświęcenia jednych plagów i płaszczek, by po prostu zatrzymać w szóstej turze podesłane oddziały. Ptak z crusherami zrobiły anihilację prawie-totalną reszty armii i Jaro nie pozostało już nic, poza podliczeniem punktów.
W efekcie 18:2 
Man of the Match: Poza przeciwnikiem, to GUO, który przeskoczył nad dwoma paszczami.
Plewa of the Match: Brak?
Wynik drużyny: 2:0 

Bitwa druga: Stickman (CSM)
W założeniu z tego parowania miałem uczknąć 5 punktów, co wydawało mi się zupełnie nieprawdopodobne, a reszta drużyny miała nabijać wynik na korzystnych parowaniach. Stół był przyjazny, ogromny los bloker na środku stołu pozwalał żywić pewne nadzieje. Celem misji było zajęcie ćwiartek. 
Przegrałem zaczynanie, za to spadłem tym co trzeba, a następnie... po prostu schowałem co się dało za los blokerem i okopałem się jak tylko mogłem. Płaszczki wypuściłem tylko w misję samobójczą na land raidera i wyobraźcie sobie moją minę, jak się okazało, że berki nagle zostały bez transportu w drugiej turze. Sądziłem, że przez lasherów będę tracił przynajmniej po jednym oddziale na turę, jednak przeciwnik postanowił... czekać! Uradowany przesiedziałem do 6 tury schowany jak się dało, odbijając coverami z przerzutem plazmacannony z oblitów, po czym wyskoczyłem na ćwiartki, kontestując wszystkie, poza moją, którą zająłem.
Jak się później okazało, Stickman miał przerwę w graniu, do tego nie był zaznajomiony do końca z CSM, co także wiele tłumaczy. 
W efekcie: 10:10
Man of the Match: Płaszczki kamikadze rozwalające landka.
Plewa of the Match: Brak?
Wynik drużyny: 2:0

Bitwa trzecia: MarcinB (Tyrki)
Nemezis naszej drużyny, najsilniejsi przeciwnicy, ciężkie parowanie, doświadczeni gracze z mocnymi armiami. Z Marcinem miałem już przyjemność zagrać w Warszawie i muszę przyznać, że jest to człowiek bardzo wysokiej kultury gry, niezależnie od tego co by się nie działo na stole. Tym razem graliśmy po prostu anihilację.
Postanowiłem po prostu spaść i zjeść tyrki, niemniej, oczywiście, zeszła nie ta połowa. Lekko klnąc zrzuciłem na stół plagów i bloodki, oraz, zupełnie nieprzydatne, płaszczki, które na dodatek rozbiły się o bloodków i przeszły do rezerw. Tyrki pełzły do mnie...
W drugiej turze miałem nadzieję, że coś się pojawi na stole. Owszem, pojawiły się, dwa oddziały płaszczek. Cofnąłem się trochę, po czym zacząłem klnąć ciut bardziej. A tyrki dalej pełzły do mnie...
W trzeciej turze, na 3 w górę wszedł jeden oddział na 4, zatem usiadłem sobie spokojnie i postanowiłem odpuścić. I tu był mój błąd. Gdybym się cofnął, miałbym jeszcze szanse coś z tej bitwy wyciągnąć.
Crushery zostały przejedzone w 3 tury, guo nie wytrzymał napięcia, a ptak zginął w ostatniej turze z wyniku walki. Nie pozostało nic, poza sprawdzeniem, czy to już masakra czy jeszcze nie.
W efekcie: 1:19
Man of the Match: Ptak, który praktycznie samodzielnie utrzymał całą armię tyrków przez 3 tury. 
Plewa of the Match: Cała armia za wchodzenie na stół jak... (wstawcie sobie jakieś znane określenie).
Wynik drużyny: 0:2

Po tej sromotnej klęsce nasze morale trochę podupadło. Zakładaliśmy, że uda się z Warszawiakami przynajmniej zremisować, a tu taki cios. Niemniej, rozdanie młotków, zimne piwo, ciepłe jedzenie i kobiety postawiły nas na nogi :)

Bitwa czwarta: Seta (DE)
Nie zrozumiałem tego parowania do dziś. Zobaczyłem na przeciw siebie pierdylion łódek wyładowanych laskami do walki, lancami i innymi złymi rzeczami. Nie miałem tego jak dogonić, z czego ostrzelać, więc zdecydowałem się na grę w mocnej defensywie. Graliśmy na trzy znaczniki, więc środek stołu był kluczowy i tak się okopałem.
Przez 5 tur dzielnie znosiłem kopanie po klejnotach armii, w końcu wystarczająco zmiękczony otrzymałem szarże dziewczyn, które odbiły 2 boczne znaczniki, a środkowy zablokowały. 
Bitwę tą dobrze podsumowuje podejście do niej Fateweavera, który w ostatniej turze miał wlecieć na środek stołu i roztoczyć swą aurę. Wleciał, potknął się na własnych nogach, oblał 3+ inv z przerzutem, a następnie oblał ld na 10 i zniknął ze stołu.
Reszta chłopaków na szczęście zrobiła wysokie wyniki, więc drużynowo udało się wygrać. 
W efekcie: 3:17
Man of the Match: GUO, którego nic się nie imało.
Plewa of the Match: Ptakol, za samobójstwo za pomocą gałęzi.
Wynik drużyny: 2:0

Bitwa piąta: Konrad (SW)
Kielczanie, jako dobrzy znajomi, trafili nam się na ostatek. Graliśmy pięć znaczników. Dostałem gracza CSM, który nagle musiał grać wilkami i... bardzo dobrze zaczął. Oddał zaczynanie, zajął sporo stołu dzięki skautom z infiltracjom, po czym... zamiast się chować i zmiękczać, to do mnie przyjechał. 
Mimo tego, że spadła mi nie ta połowa co trzeba, to crushery weszły na stół w drugiej, a ptak w trzeciej turze, zatem było czym walczyć. Mimo kreskowania i zmasowanego ostrzału zmasakrowałem wszystkie skoringi przeciwnika, większość long fangów, pogoniłem skautów, zająłem co się tylko dało i podziękowałem za grę.
W efekcie: 18:2
Man of the Match: 3 Bloodletterów, którzy wykończyli oddział 8 grey hunterów.
Plewa of the Match: Plagi, którym nie udała się szarża na 2 cale...
Wynik drużyny: 2:0

Wnioski:
Grało się nieźle, niemniej, nie jest to w pełni mój styl gry. Rozpiska nadaje się na turnieje drużynowe, jednak na turnieje pojedyncze będzie miała problem, bo jest zbyt mało uniwersalna, nawet mimo włożenia w nią płaszczek i bloodków.

Na sam koniec, przypominam o konkursie urodzinowym, nagrody czekają, pierwsze poprawne odpowiedzi się już pojawiły, niemniej, warto spróbować! 

1 komentarz:

Azot pisze...

http://en.tackfilm.se/?id=1272412596531RA54 Obejrzyjcie, warto wiedzieć...