W niedzielę odbyły się w Bielsku-Białej Mistrzostwa Podbeskidzia 2009.
Turniej ma klasę lokala, mimo szumnej nazwy, natomiast wybrało się na niego całkiem sporo osób. Lista zgłoszonych wstępnie była znacznie dłuższa, niestety, pogoda pokrzyżowała plany, gdyż pociągi miały po kilka godzin opóźnień, a zima jak zwykle zaskoczyła drogowców.
Plan mego weekendu wyglądał mniej więcej tak:
Piątek wieczór - Wigilijne spotkanie z grupą Azotka, duuuużo wina ;)
Sobota - kacorek rano, sprzątanie popołudniu, wieczorem impreza rodzinna z Azotkiem. O północy miał do nas zawitać Skark z Czajnikiem w celach noclegowych.
Niedziela- Okazało się jednak już grubo po północy, iż będą koło trzeciej w nocy. Zatem włączyliśmy z Azotkiem spanie mode, po czym zostaliśmy obudzeni, pogadaliśmy z godzinę ze Skarkiem i Czajnikiem, następnie znów spanie mode, po czym, jak dobry kapo obozowy, zebrałem całe towarzystwo za fraki i bladym świtem ruszyliśmy na południe. Po drodze przyłączył się do nas Miszczu, Emerytek, Ząbek i Uriel w ich rhinosie, a Azotek zrobiła disembark w celu dotarcia do swego rodzinnego domu.
Na miejscu powitał nas Adaś oraz ekipa życzliwych ludzi. Organizacyjnie rzecz była doprowadzona do stanu prawie perfekcji (raz wysypała się sędziówka). I tak oto niewyspany, lekko zdezorientowany i zdecydowanie nie nastawiony bojowo do życia dostałem pierwszego przeciwnika i kazali mi grać.
Moja rozpiska:
Fateweaver, Mamon, 2x Demon Prince Nurgla (hide, touch, cloud), 2x 6 Fiends of Slaanesh, 3x 5 Plaguebearers, 3 Screamers, 3 Nurgling Bases.
Przeciwnik: Kolega miał na nazwisko Szczotka, imię chyba Jan, ale mogłem pomylić.
Armia: Space Marines
Co dokładniej: Vindyk, Landek z młotkowymi i librą, fruwajka ze scoutami, 2 tacticale w rhino, predator.
Misja: Anihilacja
Stół: ostatni
Gra przebiegała całkiem nieźle. Kolega zaczynał, wystawił się defensywnie, ja spadłem oczywiście nie tym co trzeba, po czym też zagrałem defensywnie plagami, płaszczkami i nurglingami... bo cóż innego mogłem robić? Na środku stołu stał naprawdę spory impas, który, podobnie jak laski i barykady, zapewniał niezłą ochronę moim troopsom. Landek wybrał przejazd moją prawą flanką, rhinacze i vindyk zostały na lewej. Kości mi poratowały dupsko i spadło szybko wszystko, z rezerw, więc wymordowałem lewą flankę przeciwnika praktycznie do zera, zanim młotkowi zdążyli wrócić i mnie powstrzymać. Później przez kilka tur walki kolega pokazywał, że zdawanie invów na 3+ garściami kostek to pikuś, ale w końcu zmęczyłem tych terminatorów. Później oderwałem się jeszcze by zjeść fruwajkę i koniec końców wyszła nam różnica w killpointach dość spora.
Wynik: 12:0 dla mnie
Od razu wyjaśnię, iż na turnieju dostawało się 10pkt za osiągnięcie celów głównych misji, 1pkt za osiągnięcie celu pobocznego i 1pkt za rozbicie przeciwnika.
Dopiero po nabiciu wyniku uświadomiłem sobie, iż nie był to zbyt rozsądny start, bo trafię na jakiegoś mordercę dzieci i niewinnych dusz... i prawie tak się stało ;)
Przeciwnik: Skark
Armia: Imperialna Gwardia
Co dokładniej: PIERDYLION dużych luf i latających pocisków, 4 chimery z nadzieniem, inkwizytor i operatorzy z jeżdżącymi bombkami.
Misja: 2 znaczniki
Stół: drugi
Zobaczyłem Skarka i stwierdziłem, że nocowanie go było chyba jednak złym pomysłem, bo teraz mi zleje dupę i to strasznie ;) Paskudnik wygrał zaczynanie i stwierdził, że zacznie. Ustawił się w swojej ćwiartce, zablokował znacznik z każdej strony, odgrodził co ważniejsze rzeczy chimerami, żebym mu się nie pojawił zbyt blisko i postanowił przyjąć moje natarcie... Ja wrzuciłem w pierwszą falę grubaski i jakiś scoring, po czym oczywiście nie wyszedł mi rzut. Z fiendami i plagami na stole naprawdę nie było co wybierać się do gwardii, więc zagrałem maksymalnie defensywnie. Pochowałem się w ruinach, pozasłaniałem, postarałem, by jak najwięcej rzeczy przeżyło do końca i broniło mojego znacznika. Grubasy wyszły późno, więc były świeże, gdy chimery z nadzieniem podjechały, by kontestować mój znacznik. Na szczęście okazało się, iż sam Fateweaver jest w stanie zniszczyć 4 chimery w 2 tury, więc problemów nie było. Ostatnim sprawiedliwym okazał się operator min, który wykonał bieg pomiędzy wszystkimi combatami, wybuchającymi pojazdami i generalnym marazmem i położył się w ruinie koło znacznika. Nieszczęśliwie dla Skarka, dostał szarżę od plagów i nie wytrzymał napięcia. W efekcie zostało nam po znaczniku, natomiast Skark jeszcze dał radę wypełnić cel poboczny misji po drodze.
Wynik: 5:6
Po remisie ze Skarkiem stwierdziłem, że mam chyba dobrą passę i należy brać się do roboty. Zamówiliśmy sobie jedzonko, wypiło się jakiegoś sprite'a i wróciło do młócki.
Przeciwnik: Brat Adasia (?)
Armia: Space Marines
Co dokładniej: Ogromny assaultsquad z jakimś fruwającym szefem, ironclad, dred, 2 fruwajki ze scoutami, predator, taktykal w rhino.
Stół: czwarty
Misja: 3 znaczniki, dawn of war
Generalnie kolega wygrał zaczynanie, po czym schował wszystko do rezerw, dużą część rzeczy nawet do normalnych. Efekt był taki, iż cała armia skapywała mu po 2 oddziały co turę na stół, więc szału nie robił. Mnie zeszła dobra połowa armii, więc młóciłem równiutko co tylko podleciało. Mankamentem było podwójne nie zdanie inva na 3+ z przerzutem na Fateweaverze w pierwszej turze, po czym nie zdanie Ld, ale nawet bez małego ptaka armia chodziła równiutko. W ostatniej turze fruwajka ze skautami postawiła mi się obok jednego z zajętych przeze mnie znaczników, po czym szarża demon princem i fiendami niestety nie wystarczyła, by ją zdjąć, co w efekcie pozwoliło koledze na skontestowanie jednego znacznika. Wykonałem cel poboczny, jak i rozbiłem armię wroga, więc źle nie było.
Wynik: 11:1
W tym momencie stanęła mi przed oczami wizja grania z Kamilem Meką, ale Skark go ładnie przytrzymał, więc okazało się, iż gram na pierwszym stole z Kamilem "Miszczem" Jasakiem... czyli moim sąsiadem i dobrym kumplem.
Przeciwnik: Miszczu
Armia: Siostry
Co dokładniej: 3 egzorcysty, dziesiątka dziewczyn z buta, piątka latających, 2 pojedyncze lataczki z patrosznikami, chimery, trochę gwardii i wielka fruwajka.
Stół: pierwszy
Misja: 5 znaczników
Cóż było robić, ustawiliśmy znaczniki, ustaliliśmy tereny, po czym zaczęła się wyrzynka. Spadłem odpowiednią połową armii, więc na stole zaroiło się od grubych i fiendów. Mały ptak zestrzelił wielkiego ptaka, z którego wysypało się 5 panów i dostało pining. W tym momencie popełniłem błąd, trzeba było rozciągnąć fiendy i zabić skurwli, a ja sobie to zostawiłem na później i mnie to zgubiło. Zaszarżowałem zarówno środkiem jak i prawą flanką i zjadałem to, co mi Miszczu podsyłał, jednocześnie kitrając plagów na znacznikach. Kolejny błąd zrobiłem w szarży, jednak kostki mnie poratowały i udało mi się zostać w walce co ważniejszymi oddziałami, a ptakol pozbył się jednej canonesski robiąc spawna. Kolejnym błędem była próba kontestowania znacznika Miszcza, zamiast po prostu zajęcia sobie jakiegoś innego. Efekt był taki, iż złotaliśmy się prawie do zera, ja się omsknąłem o rozbicie, Miszczu natomiast został rozbity. Obydwaj mieliśmy po znaczniku i obydwaj wykonaliśmy cel misji, więc wyszedł remis na moją korzyść.
Wynik 7:6
Ponieważ miałem 7 pkt mniej z bitew i tylko 2 więcej z malowania, nie udało mi się wskoczyć na pierwsze miejsce, natomiast zająłem spokojnie drugie... i do dziś nie wiem jak to się stało.
Dzięki wszystkim przeciwnikom za gry w super atmosferze, sędziom za naprawdę profesjonalne podejście do swojej roli, kolegom, za wsparcie i bardzo dużo pozytywnej energii. Pozostaje mi teraz cieszyć się Świętami, a później pomyślimy o Mini Wars we Wrocławiu ;)
poniedziałek, 21 grudnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Udało mi się nakręcić nawet krótki filmik po tym, jak senior Cebul (odrobinę ogłuszony euforią zwycięstwa) schodzi z podium i dzieli się swoimi pierwszymi wrażeniami..
Super raport z turnieju,
jeszcze raz gratulacje,
Kuba.
Oooj. To ja zdecydowanie chcę ten filmik zobaczyć :D.
Prześlij komentarz