Dnia 17.07.2009 na Słoneckiego w Krakowie zawitała do swych pomrocznych lochów Azot wraz z obładowanym, niczym dziki muł, armią i innymi fikuśnymi zabawkami Cebulem. Wiedzeni instynktem samozachowawczym przygotowali oni naleśniki, by ugościć jak należy Emeryta, orczego wodza, władcę pierdyliona kanapek, wielkiego kutatora, śpiewaka podróżnego, STOMPAjącego po swych wrogach... Po zapełnieniu brzuchów całej trójki i pokaźnej kosmetyczki tej piękniejszej części ekipy (tak, oczywiście, że chodzi o Emeryta), zarządziliśmy szybki wyjazd w kierunku północnym. Kilka kilometrów dalej w pogoń za nami ruszył pewien genokrad, który jednak okazał się bardzo sympatycznym i miłym kompanem (i przetworzył znaczną ilość biomasy w postaci kanapek Emeryta po drodze).
Długa i kręta (dzięki magicznej nawigacji) droga doprowadziła nas w końcu do Piaseczna, gdzie zastaliśmy tylko... pusty gmach szkoły. Ciut zdziwieni obeszliśmy całość budynku w poszukiwaniu jakichś znajomych lub nie twarzy, jednak nasz scout move nic nie dał. Pozostało skontaktować się z organizatorami drogą telefoniczną. Jakie było nasze zdziwienie, gdy usłyszeliśmy, że przecież są ludzie na miejscu, stoły noszą i zaraz ktoś po nas wyjdzie...
W międzyczasie dołączyła do nas ekipa z Kielc, z którą bardzo szybko zaznajomiliśmy się bliżej (za pomocą dwóch lub trzech buteleczek paliwa do stompy). W momencie, gdy przyswajaliśmy przyjęte płyny, kończyliśmy naleśniki, przestawaliśmy odczuwać ukłucia komarów i stworzyliśmy sławetnego Kieleckiego Buta...
… nadszedł Stikman i zaprosił nas do środka. Z góry zostaliśmy ostrzeżeni, że z procentami, to tak ostrożnie, bo rok temu... (tutaj znajduje się historyjka wszystkim znana, więc ją pomijam). Pokiwaliśmy zgodnie główkami i dostarczaliśmy płyny dalej (a kurna trzeba było słuchać!). Następnie zostaliśmyzaproszeni do zabawy zorganizowanej przez organizatorów, zatytułowanej „przenieście ławki”. Po przerzuceniu dwóch klas ławek przysiedliśmy dokończyć zaczęte picie (wiadomo, bo wietrzeje). Wtedy to padł pomysł zagrania bitwy 3 na 3 w wykonaniu Kraków vs Kielce. Rozejrzeliśmy się po rozstawionych stołach, które organizatorzy międzyczasie zapełnili terenem i innymi darami natury, wybraliśmy odpowiadający naszym gustom, po czym przystąpiliśmy do dzieła.
Bitwa przebiegała dość spokojnie. Założyliśmy, że skoro zaczynamy, to rozstawimy się po całej szerokości stołu, wykorzystamy teren, postrzelamy, po czym dojdziemy do przeciwnika i go przemielimy. Ja oczywiście siedziałem z boku i zbijałem bąki w fazie rozstawienia. Dostałem tylko radosne pytanie, czy mam czym rozwalić baneblade'a, po czym patrząc na fateweavera, skarbranda i daemon princa stwierdziłem radośnie, że pewnie, że tak. Wszystko zostało wystawione, naprzeciw nas ustawiło się radosne stadko czołgów, po czym... Panowie z Kielc przejęli inicjatywę. Pozostaliśmy niewzruszeni, dzięki niezłym rzutom i urokowi coverów udało nam się zminimalizować straty z ostrzału, spadło zaledwie kilka modeli. Nadeszła nasza tura, demony deepnęły się naprzeciw czołgów, robiąc cover tyranidom za nimi i zajmując pół stołu, orki i tyrki podeszły do przodu, postrzelały, pomordowały, straszliwa stompa Emeryta nawet coś zdziałała (zapewne dlatego, że była stale zasilana paliwem do stompy). Później nastąpiły rzeczy, które śnią się po nocach tylko najgorliwszym wyznawcom khorna, gdyż rzeź była straszliwa. Kraków wyszedł zwycięską ręką z tego starcia.
Następnie nastąpił spoczynek nocny, a później pierwszy dzień zmagań z przeciwnikami.
Bitwa pierwsza: "Magia młodych kości"
Trafiłem na początku na 8 stół. Na przeciw mnie zobaczyłem landrynę z nadzieniem i librą, 2 wypaśne strzelające działka z elit, dwa czy trzy oddziały scoutów, a w rezerwie oddział za 300pkt ze specjalem oraz dreda w drop podach, no i deathstorma. Stwierdziłem, że zaczynam (efekt grania o poranku, bo trzeba było odpuścić) i zrobiłem deep za cover. Stwierdziłem, że powinienem przetrzymać turę ostrzału Skarbrandem, Fateweaverem, demon princem, dwunastką fiendów i dwudziestką seekerek na stole, gdzie jest całkiem niezły cover. Oczywiście, przeliczyłem się. Seekerki i fiendy zeszły praktycznie do nogi. Udało się podbiec, zjeść scoutów jednych, deathstorma i pozostałe 2 drop pody, jednak straty były ogromne. Śmieszny pan z null zonem w landrynie na środku stołu niwelował skutecznie działąnie fateweavera. Usiłowałem przeprowadzić deep na znaczniki oddziałami troopsów, jednak były błyskawicznie rozstrzeliwane. Ostatecznie ostał mi się na stole Fateweaver, Skarbrand i oddział Plaguebearersów, którzy zajęli znacznik.
Wynik końcowy: 0-20
Decydujący element: Null zone w land raiderze na środku stołu i błąd w zaczęciu.
Bitwa druga: "O! Tutaj jest! Tutaj! Patrzcie jaki ładny!"
Latające 1500pkt i młody gracz, to chyba najlepiej podsumowuje to, co się działo na stole. Przyznaję się bez bicia, po pierwszej bitwie Miszczu zdradził mi myk, jak sprawić, by ten wspaniały, latający statek nie mógł wylądować na stole i wyładować zawartości. Po tym, to była po prostu rzeź niewiniątek.
Zacząłem, a przeciwnik wpuścił wszystko w rezerwy. Stwierdziłem, że nie ma problemu i spróbowałem deepnąć wszystko poza troopsami, jednak oczywiście nie wyszło. W pierwszej turze wyszły zatem same troopsy, zajęły znacznik przeciwnika i ustawiły się w okolicy 6" od krawędzi stołu przeciwnika. W drugiej mojej turze spadł Fateweaver, Skarbrand, daemon prince i oddział seekerek, zająłem środek stołu i czekałem na to, co do nas przyjdzie. Seekerkami ustawiając się pod latającą machiną, która gdzieś w górze się pojawiła. Ja się ponownie przegrupowałem, w turze przeciwnika wyjechał landek z nadzieniem, snajperzy i jakieś dodatki. Młotkowi zaszarżowali na oddział dziesięciu demonetek, dziewczyny, dzięki wsparciu Skarbranda zabiły czterech z pięciu młotkowych, piąty oddał jednej panience, po czym nie wytrzymał napięcia i zmarł w bólach. W kolejnej turze spadli plagusi i poczęstowali otwarty land raider vortexem, fiendy z demonetkami wykończyły resztę modeli przeciwnika, został tylko wielgachny latający statek, który nie mógł wylądować. Zająłem obydwa znaczniki.
Wynik: 20-0
Decydujący element: Blokowanie lądowania paskudztwa, przeciwnik w rezerwach.
Bitwa trzecia: "To strzelam tym, tym, tym i tym... no, wszystkim znaczy się."
Brązowe Tau i maaaaasastrzelania. Stół nie był zły, przeciwnik zaczął i rozstawił się w ćwiartce stołu opasanej przez rzekę. Spadłem czym chciałem w odległości około 20", wszystko szło świetnie, do momentu, aż fiendy się rozbiły i wylądowały na drugim końcu stołu, a Tau przeładowali swoje pukawki... Było nieźle, dostawałem jednak salwę za salwą i topniałem straszliwie. Jedne seekerki przestają istnieć, oddział fiendów praktycznie też, drugie seekerki społowione... Ale najgorsze dopiero miało nadejść. Dwa strzały z mega pukawek tau trafiają w Fateweavera, jedna rani, a inv na 3+ z przerzutem oczywiście nie wychodzi. Mało tego, ld na 9 oczywiście też nie. Po sali niesie się krzyk zawodu i rezygnacji, gdy Mały Ptak ucieka ze stołu. W akcie rozpaczy rzucam to co zostało na tau, anihiluję 3 pojazdy i oddział krootkich, po czym zostaję rozstrzelany. Pozostają mi same troopsy, które deepuję jak najdalej od przeciwnika w jego strefie rozstawienia i go to the ground do końca bitwy w lesie. Wystarcza.
Wynik: 13-7
Decydujący element: Scenariusz zapewniający zwycięstwo.
Bitwa czwarta: "Bo widzisz, ja tu przywiozłem taki talerz obiadowy..."
Warhound + 2 lashe, czyli magia placków, nie bardzo było jak pogadać. Demony spadały, były odpychane, a następnie plackowane i mordowane z ostrzału. Niewiele jest tu do przekazania, poza heroicznym wysiłkiem Fateweavera, który dzielnie sklepał oddział berków, zamieniając ich czempiona w spawna oraz rajdem plagusów, którzy dobiegli na środek stołu, położyli się tam całując ziemię i w ten sposób wyssali jakieś punkty dla demonów.
Wynik 3:17.
Decydujący element: Wielka machina zagłady + lashe, rajd nurglowcami w środek stołu.
Bitwa piąta: "To jest duży duży demon, a to jest mały duży demon..."
Leon i jego wielkie demoniszcza, czyli CSM+Wielki Khornowiec.
Leon zaczął, wystawił 2 rhinosy z zawartością (co jest niefafuśnie niepoprawne, jak się później zorientowałem) oraz lashera, zasłonił się i poczekał. Spadłem wszystkim prócz troopsów, zablokowałem oddziały przed przesuwaniem seekerkami, przyjąłem niemrawy ostrzał i przystąpiłem do wyrzynki. Rhinacze pękły w pierwszej turze, a zawartość zginęła w następnej. Istotnym elementem był wielki wielki demon, który wyskoczył nagle znienacka w trzeciej turze i zjadł oddział fiendów. Jednak podszedłem do tego spokojnie, podjechałem 2 oddziałami seekerek, oddziałem demonetek i Skarbrandem, po czym nastąpiła wielka orgia. Uderzył tylko Skarbrand i jeden oddział seekerek, bo wielki wielki demon stwierdził, że mu się witalność skończyła i jest za stary na takie zabawy. Reszta dziewczyn była niezwykle rozczarowana... Można się domyśleć, że po tym wydarzeniu to była już tylko kwestia tego, czy uda mi się zdjąć ze stołu wszystko, czy też nie. Udało się.
Wynik: 20-0
Decydujący element: Skoordynowana szarża połowy armii na wielkiego wielkiego demona.
Końcowy efekt: 15 miejsce.
Przemyślenia:
Sądzę, że jak na to, że armia demonów jest bardzo funową, dodatkowo raczej nie nadaje się na tego typu turnieje, to poszło bardzo dobrze. Jestem zachwycony wydajnością slaaneshowych jednostek w połączeniu ze Skarbrandem. Fateweaver jest zdecydowanie przereklamowany, daje kopa, jednak nie takiego, który wart by był aż takich punktów. Demonetki dają sobie radę, jednak plagusi muszą być w armii jako scoring. Horrory z Changelingiem potrafią co nieco namieszać, a zważając na koszt 4+ten specjal, można ich rozważyć. Za rok planuję wystawić zmodyfikowaną wersję obecnej armii i zobaczymy co z tego wyjdzie. Jeśli ktoś nie zna mojej rozpiski, to znajduje się ona kilka postów niżej, jednak dla przypomnienia:
Fateweaver, Skarbrand, 12 Fiendów, 20 Seekerek, 31 Demonetek, 16 Plagusów, 5 Horrorów + Changeling, Daemon Prince Tzeentcha z Gazem i Boltem.
Przed turniejem zaczepił mnie jeszcze Skark i pytał co sądzę o opcji wzięcia 24 crusherów i Fateweavera. Przemyśliwałem to trochę i nadal sądzę, że jest to kiepska sprawa. Moje argumenty są następujące:
- Kosztuje to 1300pkt, zatem jeśli się wybierać z tym na turniej na zasadach 5ed to minimum na 1800-2000pkt, gdyż inaczej nie masz scoringów.
- Wystarczy, że trafisz oddziałem 8 crusherów na durnego walkera z av12+ i stoisz kilka tur, a jeśli z av13+, to do końca bitwy.
- Fateweavera za 333pkt można zniwelować librą za jedną trzecią bądź połowę tych punktów, bo, umówmy się, w crusherów nie szarżuje się czymś bez power weaponów.
- Jeśli zobaczysz po drugiej stronie landryny, to nie bardzo pogadasz, bo jedyną opcją rozwalenia jej jest kurczak, który, umówmy się, z dwoma atakami to raczej nie poradzi.
- Taka armia ma straszne problemy z deepem. To jest 25 podstawek 60mm, zmieścić to gdziekolwiek, to będzie zgroza, a jeśli przeciwnik jest sprytny i mobilny, to może praktycznie uniemożliwić deep takiej armii.
- Ta armia jest wolna, jeśli trafi się tym na jakieś eldarskie czy inne fruwajki, to można pomarzyć o walce, a one sobie będą powolutku tych khornowców zjadać.
Prawda jest taka, że ta armia wymagała by wsparcia thirstera (280pkt) i jakichś dp lub grinderów (160pkt/model), zatem robi się z tego strasznie dużo punktów bez scoringów jakichkolwiek. Jeśli się gra na zasady 4ed, to ok, można pomyśleć, jeśli mówimy o 5ed, to do mnie to nie przemawia.
Pozdrowienia dla wszystkich i obiecuję wzrost częstotliwości postów na blogu, bo wakacje już za mną ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz